*Perspektywa Asi*
-Zbierajcie się...Mamy szansę wydostać się z Warszawy. O ile można to coś tak nazwać.-Powiedziałam zbierając najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka.
-A gdzie dokładnie pojedziemy?-Zapytała Wiktoria.
-A czy mówiłam, że jedziemy? Idziem na pieszo do Katowic...Musimy pomóc innym w walce z zarazą.-Powiedziałam wiążąc włosy w niedbałego koka.-Jest nas za mało...Trzeba znaleźć osoby zdatne do walki. Remek!
-Słucham...
-Idziesz do sąsiedniego domu z Sarą...Jasiek i Wiktoria przeszukują wszystkie sklepy w obrębie 5 kilometrów. Karol i ja zostajemy i pilnujemy bazy. Jakiś sprzeciw?
-Nie!-Krzyknęli wszyscy jednogłośnie.
-Grzmot daj mi mapę...-Chłopak podał mi papier. Rozłożyłam ją i zaznaczyłam drogę do Katowic.
-W obrębię tej wsi jest zagrożenie pierwszego stopnia...Dlatego przejdziemy tędy. Jeżeli chcemy przeżyć nie możemy się zatrzymywać. Sara! Nie ma malowania się ani zbędnego przebierania.
-Tak jest!-Krzyknęła dziewczyna.
-Idźcie i szukajcie wody, jedzenia i zdrowych ludzi.
Każdy w tej chwili jest potrzebny.-Powiedziałam i wskazałam na dzrzwi. Dwie grupy wyszły z małego domu. Zaczęłam pisać w moim dziennku kolejny wpis.
"Warszawa 01.08.2021
Zaraza postępuje...Moja grupa jak na razie utrzymuje się bardzo dobrze. Każdy jest zdrowy. Mamy trzy dni na przeszukanie domów i sklepów wokół. Planuje drogę do Katowic...Mam coraz mniej
czasu. Karol stoi na warcie już drugi dzień. Ma chłopak siłe. Muszę go zamienić z Remkiem. Aktualnie nikt nie liczy czasu na godziny, minuty, sekundy. Nie liczy się wiek tylko siła...
Koniec sto sześćdziesiątego wpisu. "
Włożyłam dziennik do plecaka, wzięłam broń i poszłam zmienić Karola.
-Idź do kuchni i coś zjedz...Ja cię zmienię.-Powiedziałam stając na przeciwko chłopaka.
-Nie trzeba...-Odpowiedział.
-Misisz mieć siłe na jutrzejszy dzień. Ruszamy w drogę.-Powiedziałam sttzelając z pistoletu do Zombie.
-Dobra...Przecież ty tu rządzisz.-Powiedział i wszedł do bazy. Wokół mnie zaroiło się od żywych trupów.
-Chcecie się zabawić? To się pobawimy!-Krzyknęłam i wyjęłam moje dwa cudeńka...Sztylety. Zrobiłam salto do przodu przy okzji kopiąc Zombie i zbijając je. Gdy wokół mnie zrobiło się pusto stnęłam przy drzwiach. Zobaczyłam Jasia i Wiktorie zbliżających się do bazy.
-Jak wam poszło?-Zapytałam przejmując pudło od Wiktorii.
-Dobrze...Wiktoria się spisała. Teraz czekamy jeszcze na Remka i Sarę.-Weszłam do domu. Teraz nie potrzebna nam jest ochrona. Usłyszałam pukanie. Otworzyłam drzwi.
-Chodźcie...-Pociągnełam Remka i Sare do bazy.-Jak się nazywacie?-Powiedziałam do czterech osób stojących przede mną.
-Ja jestem Darek, ale mówią na mnie "Rudy"
-A ja jestem Roksana lub "Roxy, Rocky, Red"-Powiedziała dwójka.
-A wy?-Wpiściłam do środka pare.
-Ja jestem Róża ale wolę jak mówią na mnie "Dark Rose".-Powiedziała czarnowłosa dziewczyna.
-A ja jestem Łukasz..."yoczook".-Powiedział brązowooki.
-Wchodźcie...-Zamknęłam za nimi dzrzwi-Wiecie, że "White Wolfes" jest najlepszą grupą? Nie możemy pozwolić sobie na słabość, płacz lub strach?
-Wiemy...-Powiedzieli chórem.
-Mamy zasade...Rządzi tu jedna osoba i jestem nią ja! Nie można podwarzać mojego zdania i zdania osoby pełniącej władze pod moją nieobecność.-Powiedziałam jak to ja oschłym głosem.
-Wiktoria! Naznaczenie!-Krzyknął Karol.
-Połóżcie rękę na sercu i powtarzajcie...-Przerwałam.- Przysięgam na życie, że dopóki stąpam po ziemi nie opuszczę Białych Wilków...-Wszyscy powtórzyli chórem.-Ślubuje wierność i oddanie życia za "White Wolfe's". Tak mi dopomóż Bóg.-Gdy powtórzyli dodałam.-Teraz na waszym nadgarstku zostanie wytatuowany na znak...Biały wilk. Musicie się wpisać na te listy- Podałam im plik kartek. To jest lista na ten miesiąc. Gdy oni zajęli się sobą, poszłam do mojego pokoju i wyjęłam z kieszeni zdjęcie. Rozprostowałam je i zobaczyłam dwie uśmiechnięte postacie: Mnie i Maćka...Zemszczę się na tych którzy go zabrali (czyt.ZOMBIE). Było nam razem tak dobrze...I byłoby gdyby nie nieudane klonowanie. Poleciała mi pojedyncza łza. Do pokoju weszła Wiktoria.
-Ty płaczesz?-Zapytała zdziwiona.
-Każdy twardziel w środku ma coś miękkiego. Przed apokalipsom nie byłam taka oschła.-Powiedziałam wkładając zdjęcie w spodnie.
-A czemu się taka stałaś?-Zapytała dziewczyna wkurzając mnie tym.
-Nie twoja sprawa...-Powiedziałam oschle mijając ją w drzwiach. Zeszłam do kuchni gdzie wszyscy zasiedli do obrad i czekali na mnie.
-Słuchajcie...Nie możemy się ujawniać. Musimy przejść jak najbardziej łukiem omijając wszystkie tereny trzeciego stopnia. Jednak musimy się liczyć z jednym...Nie możemy ominąć terenu z numerem 6. A tam jest ich dosyć sporo.
-Ale to się wiąże ze śmiercią! To przecież istne samobójstwo!-Zbulwersował się Remek.
-To prawda...Ale znalazłam inny sposób. Pod tą wsią twory się siatka kanalizacyjna wschodząca do Katowic. Chyba kumacie o co chodzi?-Zapytałam.
-Tak...Tyle, że jednego nie rozumiem.-Powiedział Łukasz.
-Czego?-Zapytałam.
-Dlaczego nie możemy pójśc tak jak w innych przypadkach okrężną drogą?
-Bo jej nie ma...Musielibyśmy wejść na teren Czarnych smoków czego nie chcemy bo to wywoła wojne. Chociaż to niezły pomysł Walaszek.-Powiedziałam przyglądając się papierom.-Ale i tak musimy przejść kanałami bo z tamatąd nie da się dojść do Katowic nie natrafiając na piąty stopień...A teraz idziemy spać. Jutro wyruszamy!-Powiedziałam i poszłam do pokoju. Zdjęłam moją bluzkę i spodnie po czym położyłam sięi udałam do krainy Morfeusza...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz